Telefony, telefony, czyli nocny powrót z Korosadowicza

4 kwietnia 2012

Telefony, telefony, czyli nocny powrót z Korosadowicza

Była godzina pierwsza w nocy, prószył śnieg.Chwilami wiatr przybierał na sile, sypiąc śniegiem prosto w twarz. Czasami z góry waliły pyłówki, miałem wrażenie, że coraz mocniej. Na szczęście były też dłuższe chwile spokoju, a księżyc, choć za chmurami, dawał tyle światła, że było widać zarysy pobliskich ścian. Od sześciu godzin Krzysiek i ja schodziliśmy, zjeżdżaliśmy, podchodziliśmy, trawersowaliśmy, schodziliśmy, zjeżdżaliśmy, wracaliśmy. I tak bez końca. Ze zdziwieniem stwierdzałem, że czuję się dosyć dobrze, mimo, że już o szesnastej poprzedniego dnia miałem wszystkiego dosyć i marzyłem tylko o łóżku i kilku litrach napojów. Jak zwykle nie zdążyłem wyrobić kondycji przed wyjazdem, jak zwykle dwie poprzednie noce bez porządnego snu. I od razu na Kazalnicę zimą… Czy zawsze już tak będzie? To chyba adrenalina trzymała mnie na nogach. Tylko na jak długo starczy? Birkenmajer na Ganku w roku 1933 i wielu innych, mniej sławnych taterników i turystów zrobiło taki sam numer, ostatni w ich życiu.